środa, 21 lipca 2010

Droga powrotna i PODSUMOWANIE

Najpierw mieliśmy wracać pociągiem koło południa z Malborka do Warszawy i potem z Warszawy do Katowic... Ale jak się okazało, jest pociąg bezpośredni z Malborka do Katowic (i to na niego przesiadalibyśmy się w Warszawie) jest tylko małe ALE:) z Malborka wyjeżdża o 9.40 i jedzie przez całą Polskę... w sumie 13 godzin...:) Wybraliśmy opcję  nr 2, bo nie chciało nam się potem czekać w Warszawce i przesiadać się z tymi wszystkimi tobołami...
Tour de Pologne (bo tak się nazywał:D) okazał się dobrym wyborem... TLK prowadzone przez InterCity nie są drogie a standard mają wysoki:) Klima!!:) Wagon rowerowy super!! dużo miejsca na rowerki:) 
sami nie wiemy kiedy byliśmy w Katowicach...:) podróż minęła nam bardzo śpiąco:)

PODSUMOWANIE
Przejechaliśmy dokładnie 763km (razem z trasa po Poznaniu), poza tym niektórzy z nas musieli jeszcze dojechać na pociąg itp. Czyli umawiamy się, że w zaokrągleniu było 800km.:)

Teraz koszty:
Nocleg, w moim przypadku, kosztował w sumie 133zł, zaokrąglam do 150zł.
przejazd pociągiem z Katowic do Szczecina i z Malborka do Katowic, do w moim przypadku dojazd z Pszczyny do Katowic: ok 150zł z rowerem 
Dodatkowe koszty: 
prom na Bornholm - 250zł
prom w Świbnie - 3zł z rowerem
wieża widokowa we Władysławowie - 5zł
molo w Kołobrzegu - 1zł 
molo w Sopocie - 3,50zł 
spektakl w Malborku - 10zł 

SUMA: 572,50zł czyli ok 600zł

Dodatkowo jedzenie... na początku była opcja, aby samemu gotować, jednak w praktyce okazało się to niemożliwe - po całym dniu jazdy szczytem możliwości było zalanie Knorka...:) a więc codziennie trzeba było liczyć mniej więcej 10zł na jeden gorący posiłek

W sumie cały wyjazd kosztował nas ok. 1000zł/os.

Nasza trasa polskim Pomorzem:)

...i nasza trasa na Bornholmie:)

EKIPA:)
dzika Aćka z Warszawki

Asior

Becia

mała Basia

Marek

Arek

 Michał

Alut:D

Więc to byłoby na tyle...:) "Koniec i bomba, a kto nie czytał ten trąba..." z niecierpliwością czekamy na przyszły rok...:]

wtorek, 20 lipca 2010

Malbork - cel osiagnięty...:)

Została nas już tylko piątka: mała Basia, Becia, Alut, Arek i Marek:)

Założenie było takie, że wyjeżdżamy bardzo wcześnie (np. ok. 7.00), ale ksiądz proboszcz zaprosił nas na kawę tylko, że na 9.00... a nie wypadało odmówić... :] tak więc z rana pyszna kawusia i w drogę... 
trasa zapowiadała się pozytywnie... wyjazd z Gdańska nie był zbyt przyjemny... drogę do centrum już znaliśmy, więc nie było źle... niestety dalej - z centrum w stronę Sobieszewa - większą część jechaliśmy wzdłuż drogi szybkiego ruchu...:) 
Pogoda wymarzona, więc w Sobieszewie obowiązkowo przystanek na plaży... Moim zdaniem była to najlepsza plaża, na jakiej byliśmy podczas całego wyjazdu!:) Czysto, prysznice, miejsca na przebranie, ratownicy, w miarę czyste TOI TOI i przede wszystkim nie za dużo ludzi - tak akurat!!:) Polecam:) 
Na plaży zrobiliśmy sobie ponad godzinną przerwę. 
Później dalej na Malbork. W Świbnie przepłynęliśmy Wisłę promem (3zł/os z rowerem). 
Droga na Malbork nie była najłatwiejsza. Słońce strasznie grzało, powoli chyba każdy już odczuwał zmęczenie, no i stan dróg - wiele dziur i nie równa nawierzchnia, pozostawiał wiele do życzenia....
Ok. godziny 16.30 na horyzoncie ukazał nam się zamek w Malborku, a gdy dojechaliśmy już do znaku z napisem MALBORK - radości nie było końca.:)

udało nam się!! 800km za nami:D

W Malborku mieliśmy już wcześniej zarezerwowany nocleg w Schronisku Młodzieżowym. Jak najbardziej polecam. warunki super. spaliśmy w 5 osób w dziesięcioosobowym pokoju. Ok. 18.00 wymyci udaliśmy się na miasto, aby coś przekąsić... Nie wiadomo kto wpadł na tak głupi pomysł, aby najpierw kupić bilety powrotne na następny dzień... chyba po godzinie - kiedy wszystkim żołądek obwinął się 3 razy wokół kręgosłupa - udało nam się dotrzeć do pizzerii. Wszyscy - prócz Marka - wybrali pizzę, która podrażniła tylko nasze żołądki. Marek zażyczył sobie swój ulubiony makaron, który nie wiem jak się nazywa i czy jest dobry:D 
Na szczęście w zasięgu naszego wzroku był nasz ulubiony McDonald's...:) 
Było już po 21.00 więc udaliśmy się na Zamek Krzyżacki, gdzie chcieliśmy zobaczyć spektakl Światło - Dźwięk. spektakl ciekawy, ale my chyba spodziewaliśmy się czegoś innego... a może to przez nasze zmęczenie...:) jak dla mnie za dużo gadki, za mało światła i dźwięku...:)
tym zakończyliśmy kolejny - ostatni dzień naszej wyprawy...:P idziemy spać...:)


PODSUMOWANIE:
przejechane - 82km
prom - 3zł/os z rowerem
nocleg - 19zł/os ulgowy
spektakl Światło - Dźwięk - 10zł ulgowy; 20zł normalny

poniedziałek, 19 lipca 2010

Trójmiasto!!!:D

"Nienawidzę poniedziałków!!"

Ale ten był fajny:) Ruszyliśmy jak zwykle z samego rana... Najpierw śniadanko - tym razem pod POLO MARKET:) i ruszamy w drogę...

Naszym celem jest Gdańsk!! Niestety nie mamy zielonego pojęcia, gdzie tam bądziemy spać... :( Pogoda w miarę okej!! Nie za ciepło, nie za zimno...:P Jedzie się dobrze i szybko... 
Kierujemy się wskazówkami mapy, aby nie zabłądzić... Niestety mapa nie uwzględniła pewnego odcinka drogi (gdzieś za Błądzikowem - wymowna nazwa), gdzie remontowano drogę na szczęście okazała się w miarę przejezdna dla naszych jednośladów.:)
Kolejny przystanek w Rzucewie, przy zamku Jana III Sobieskiego i malowniczym molo.

Jakiś tubylec nam trochę poopowiadał o zamku i o tym jak kiedyś do morza było stad spory kawałek, a teraz morze znajduje się praktycznie przy samym zamku.
Foteczki gotowe więc komu w drogę, temu trampki...:P
Tuż przed samą Gdynią - w Rumi, Marek mówi: Popatrzcie! Tutaj mieszka pan Stasiu. Szkoda, że jest w Concordii, bo byśmy go odwiedzili... 
Jesteśmy w Gdyni. Żadnych ścieżek rowerowych:( trzeba jechać miastem... albo drogą z samochodami, albo chodnikiem między pieszymi... tak nam poradziła lokalna pani policjantka!!:) Dopiero w Gdyni Orłowo wskakujemy na ścieżkę rowerową, która prowadzi wzdłuż morza, aż do samego Gdańska... problem ten sam co na Helu: wielu pieszych na ścieżce rowerowej!!:(
Robimy sobie przystanek w Sopocie. Asior, Alut i Michał stwierdzili, że chcą na molo...  reszta na nas czeka:)
nie można nie napisać, że Michał zapomniał o tym, że Alut to jeszcze student i kupił mi normalny bilet!!!! 0,50zł w plecy...:D 
Na molo jak to na molo... machaliśmy do kamery TVN ale chyba nas nikt nie widział!:) Poza tym coś tam budują i było w połowie zamknięte...

Dalej nie wiemy co z noclegiem w Gdańsku! Dzwonimy do miejscowych Franciszkanów, ale niestety nie było głównego Ojca tylko jakiś młody Brat - kazał zadzwonić później! My już nie dzwonimy, ale jedziemy z nadzieją, że jak zapukamy do drzwi to nas przyjmą...
Do Gdańska jedzie się szybko - tradycyjnie przeszkadzają piesi na ścieżce... ale co z nimi zrobić?? chyba tylko rozjechać można to wtedy nauczą się, że ścieżka rowerowa - jak sama nazwa wskazuje, jest dla ROWERÓW!!!:P
Jesteśmy w Gdańsku - a raczej na jego obrzeżach... Franciszkanie mieszkają na ulicy Oliwnej. Nasza Ciotka (czyt. GPS) prowadzi nas pod kościół... jak się później okazało nie do końca ten co trzeba...
Tutejszy Ksiądz proboszcz bardzo miły wskazuje nam drogę do Franciszkanów i proponuje ewentualny nocleg w swoich salkach w niezbyt komfortowych warunkach, ale zawsze coś!! Próbujemy jeszcze szczęścia u Franciszkanów, ale bezskutecznie... Na szczęście mamy alternatywę...:P
Salka okej... jest ciepło, jest połoga więc damy radę... gorzej z łazienką:( prysznic i ubikacje pozostawiają wiele do życzenia, ale przynajmniej jest się gdzie umyć!!
Krótka drzemka, coś na ząb i ruszamy na miasto...
Baltic Arena fot. Michał

Mamy dość daleko do centrum (5km) więc jedziemy na rowerach... jest ścieżka rowerowa więc spoko... przy samym dworcu ścieżka prowadzi jakoś dziwnie (albo po prostu to my źle pojechaliśmy), że wylądowaliśmy na jednym z peronów dworca PKP... ale stąd już centrum tuż tuż...
 
 

W samym centrum - na głównym deptaku nie można jeździć na rowerach. Także grzecznie przebijamy się przez gąszcz turystów prowadząc nasze jednoślady. Oczywiście po całym dniu jesteśmy bardzo głodni. W centrum Gdańska - drogo, ale udaje nam się znaleźć knajpę na łódce z w miarę optymalnymi cenami, porcje nie za duże więc będziemy musieli jeszcze odwiedzić McDonald's na dworcu.

Zajadamy się przysmakami z Mc:), kiedy to okazuje się, że Asia z Michałem muszą nas już opuścić... Mieli wyjechać jutro rano, ale polskie PKP ma okropne połączenia, szczególnie jeśli chodzi o przewóz rowerów... jest trochę po 20.00 a pociąg odjeżdża za godzinę - na szczęście bezpośredni do Bielska... więc szybko, czule się żegnamy!! Oni jadą się pakować, a my jeszcze trochę powałęsać się po Gdańsku...
Znajdujemy fajnego czołga...:)

A potem trafiamy na plac obok Stoczni Gdańskiej, gdzie NIE można jeździć na rowerze...
Wracamy do miejsca noclegu... Jest ok. 22.00 kiedy to dostajemy smsa z pozdrowieniami od s.Dalmacji - telefon do niej i po krótkiej rozmowie okazuje się, że pan Stasiu jest w Rumi.... My niestety jesteśmy już trochę za daleko i pora na odwiedziny już nie ta... Krótki telefon do pana Stasia - szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej, że jest na miejscu...:(
podłoga nawet wygodna - pierwszy raz przydały nam się nasze karimaty...:] planujemy trasę na jutro i spać...

PODSUMOWANIE:
przejechane - 70km + 15km (w Gdańsku) = 85 km
nocleg - "Bóg zapłać" + 10 Zdrowasiek za osobę...:)

niedziela, 18 lipca 2010

polowanie na foki - Hel

Niedziela... ostatni bądź dla niektórych pierwszy dzień tygodnia, występujący między sobotą a poniedziałkiem. Dzień wolny od pracy, dzień odpoczynku...
Odpoczynku?? Nie dla nas...:P Chociaż tym razem trasa wydawała się dużo łatwiejsza... kierunek Hel!!!:) 
Mimo niezbyt ładnej pogody - pochmurno, wieje i chyba zaraz zacznie padać...;/ - wyjeżdżamy z samego rana (ok. 8.00) Becia znowu nas opuściła!!:( Dziołszka stwierdziła, że woli sobie dłużej pospać, a na Hel przyjedzie pociągiem... 
Na Hel prowadzi bardzo ładna ścieżka rowerowa. Super zrobiona, można na niej poszaleć... Niestety jest niedziela, a do tego wakacje więc bardzo dużo turystów, którzy nie odróżniają chodnika dla pieszych od ścieżki rowerowej... My bez balastu na rowerkach, więc chcieliśmy "rozwinąć skrzydła", ale piesi i obawa o swoje i ich bezpieczeństwo to uniemożliwiają... :( (niektórym - czyt. Arkowi udaje się zaszaleć na maxa) 
Proszę nie mieć nadziei, że ta ścieżka tak na całej długości...:) Absolutnie... Gdzieś za Juratą ładna ścieżka rowerowa, zmienia się i prowadzi przez las... Jakby była ładna pogoda i mielibyśmy czas to pewnie taka jazda sprawiałaby nam przyjemność, ale niestety warunki nie były sprzyjające...:(
W drodze na Hel zatrzymujemy się w kilku miejscach zobaczyć tutejsze powojenne fortyfikacje...

 
                                                    fot. Michał
 
                                                    fot. Michał
 
                                                  fot. Michał

Na miejscu jesteśmy ok godziny 11.00, a że pora odpowiednia na kawę to szukamy jakiejś knajpy... Niestety pada coraz bardziej... :(

                                                                 fot. Michał

Po kawie, piwie czy innym obiedzie ruszamy dalej... Asior z Michałem postanawiają, że będą wracać pociągiem do Władysławowa. Natomiast reszta wybiera się na poszukiwanie słynnych fok... Znaleźliśmy!! :) Niestety długa kolejka do kasy z biletami więc obejdziemy się smakiem...:) 
W samym Helu jeździ się bardzo źle! Wszytko przez pieszych, których jest tam mnóstwo... pogoda nie bardzo dopisuje więc wracamy... 



W drodze powrotnej na odcinku Hel - Jurata rezygnujemy ze ścieżki rowerowej i wybieramy normalną drogę... Panowie kierowcy bardzo się z tego powodu na nas denerwują, bo droga kręta, wąska i duży ruch...  Ale co mamy zrobić??<bezradny>


We Władysławowie jesteśmy ok. 16.00. Miały być jeszcze zakupy, ale w naszym ulubionym sklepie - BIEDRONCE - panuje chaos i kolejka dłuuuuuuuuuga.... więc rezygnujemy.... Szybka toaleta i idziemy na obiad do tej samej knajpy co wczoraj...

Po obiadku postanowiliśmy zaopatrzyć się wreszcie w jakieś pamiątki:) a przy okazji pozwiedzać trochę Władysławowo. Rozpogodziło się, więc dziewczyny dzielnie weszły na wieżę widokową (Arek się bał:P). Odwiedziłyśmy również kilka sklepów, co chyba się Arkowi nie do końca podobało...:) ale nie miał wyjścia - musiał iść z nami!!:D

PODSUMOWANIE:
przejechane - 80km
nocleg - 0zł 

sobota, 17 lipca 2010

Łeba - Wadysławowo

Mimo zmęczenia po wczorajszym dniu, wstaliśmy w miarę wcześnie tj. ok 7.00. Szybkie pakowanie i wyjście do sklepu po zakupy. Później jeszcze śniadanko w towarzystwie miłego pana właściciela domu, w którym spaliśmy poprzedniej nocy. 
Trochę nam pan poopowiadał o Łebie i w ogóle... ruszyliśmy w drogę z nadzieją, że z planowanych dzisiejszych 70km nie zrobi się 120...:D


"Ta droga długa jest.... nie wiadomo czy ma kres..." :)

Jechało się dobrze. Nie było zbyt ciepło, ani zbyt zimno... były krytyczne momenty, takie jak górka tuż za Łebą, pod którą nieliczni wyjechali na rowerze... inni musieli z nich zejść... :)

Z uwagi na trudy poprzedniego dnia postanowiliśmy, że zrobimy sobie dłuższą przerwę na plaży. Wybór padł na Karwię. Zanim dojechaliśmy na miejsce zjedliśmy co nieco w samej Karwi - jedni coś słodkiego, a inni coś konkretnego:) 
Spotkaliśmy też pewną panią, która razem z synem jechała po Polsce od gór Świętokrzyskich - oczywiście na rowerze - z całym wyposażeniem, tzn. namiot i inne gadżety...:) Jak nam powiedzieli, że ich dniowy rekord to ponad 200km, duma z wczorajszej trasy zniknęła nie wiemy gdzie...:P

A więc czas na plażowanie... trochę zajęło nam szukanie odpowiedniego, ustronnego miejsca. Gdy zaparkowaliśmy pojazdy, szybko przebraliśmy się i do wody... Niestety trochę się rozczarowaliśmy... woda zimna... brrryyy... nie było tak fajnie jak wczoraj...;/ a z plaży wygoniły nas nadciągające burzowe chmury...
Nie pozostało nam nic innego jak na rower i uciekać...
Wiedzieliśmy, że do Władysławowa już niedaleko, więc odwiedziliśmy jeszcze latarnie morską w Rozewiu.

Marek

Basia i Arek

Rozewie

Michał


Z Rozewia do Władysławowa to już tylko rzut beretem... Po drodze natrafiliśmy na duuuuuży korek i mnóstwo turystów... jednak dzięki naszym jednośladom udało nam się to bardzo sprawnie ominąć...
Nocleg we Władysławowie mieliśmy zorganizowany u braci Chrystusowców... Jak tylko wjechaliśmy na plac kościelny to lunął deszcz - jakby ktoś gichał wiadrami z nieba... mieliśmy wielkie szczęście, że nie przyjechaliśmy 5 minut później...
Pokoje razem z łazienką w miarę okej... dziewczyny w dwóch pokojach po dwie... zaś faceci w trójkę w jednym pokoju... 

Teraz pozostało nam tylko doprowadzić się do stanu używalności i ruszamy na miasto!!:)
Znaleźliśmy fajną knajpkę... niestety deszcz dalej lał i kapało trochę z dachu:( ale jedzonko pychota... i oczywiście po browarku...
Zaopatrzeni na wieczór z nastawieniem na imprezę wracamy na miejsce noclegu...:D Niestety znowu zmęczenie z nami wygrało i wszyscy padli jak muchy... jutro Hel....:)

PODSUMOWANIE:
przejechane - 70km
nocleg - 25zł -> cena za dwie noce (dziś i jutro)