Założenie było takie, że wstajemy jak najwcześniej, aby jak najwięcej zobaczyć... Niestety zmęczenie po podróży i niezbyt ładna pogoda z nami wygrało... i wstaliśmy koło południa... szybko zjedliśmy i ruszyliśmy w drogę...
Wczorajszego wieczoru nasi gospodarze polecili nam pobliskie wodospady... Les Gerges du Durnand... było nie daleko, przestało podać więc jedziemy...
Po drodze odwiedziliśmy jeszcze rodzinę Meinrada, czyli Grande Mama i siostrę (chyba)... ja z okazji że znam francuski miałam być tłumaczem, jednak ten szwajcarski francuski jest jakiś dziwny... :]więc i tak trzeba było trochę pogadać na migi...:)
Droga do wodospadów jest bardzo kręta... ale w końcu jesteśmy w Alpach...:P Jeszcze trochę pada i jest pochmurno. Po drodze robimy kilka przystanków na foteczki. Les Gorges du Durnand to bardzo malownicze miejsce. Z powodu pogody nie ma zbyt wielu turystów, co nam odpowiada:) Wodospady znajdują się dosyć wysoko, aby do nich się dostać trzeba iść po drewnianych schodach, które robią wrażenie, że zaraz się zawalą - nie polecam osobom z lękiem wysokości:) Widoki piękne i do tego mnóstwo zdjęć.
Zejście z wodospadów prowadziło już przez las, trochę stromo - poza tym moja pooperacyjna noga nie lubi jeszcze zejść w dół; ale daliśmy radę...:P
Już na samym dole spotkaliśmy Sandro - Włocha, dawnego znajomego Piotrka.
Okazało się, że ktoś z jego rodziny prowadzi knajpkę przy Les Gorges du Durnand, więc załapaliśmy się na dobrą kawę.;)
Dalej pojechaliśmy w stronę Le Barrage du Mouvoisin, czyli tamy na jeziorze Mouvoisin. Droga standardowo bardzo kręta i obowiązkowe postoje w trakcie jazdy, aby zrobić zdjęcia. Na tamie pogoda coraz gorsza - jest już wysoko, zimno i bardzo wilgotno. Mimo mgły i marnego widoku zdjęcia wyszły rewelacyjnie.
Wracamy do le Prayon na jakiś obiad, a następnie kierunek do L'Alpage Peulaz. L'alpage - czyli farma, należy do młodszego brata Meinrada - Nicolasa, w sumie to on ją chyba dzierżawi od państwa - w Szwajcarii większość farm w Alpach jest własnością państwa, zaś poszczególni rolnicy je tylko wynajmują. Nicolas zajmuje się wypasaniem krów na alpejskich łąkach. Gospodarze z całej Szwajcarii zwożą tu swoją trzodę, bo alpejskie łąki przecież najlepsze. Poza tym produkuje sery oraz razem z żoną - Sabine, prowadzą coś w stylu schroniska górskiego, ponieważ ich farma znajduje się na trasie Tour de Mont Blanc - szlaku prowadzącego wokół całego masywu Mont Blanc. Można u nich dobrze zjeść oraz wyspać się - do wyboru normalne łózka lub siano!!:)
Dziś jedziemy tylko na chwilkę, aby się przywitać. Oczywiście załapaliśmy się na pyszna kolację, czyli ser la clee:D i winko. Do Prayon wracamy około północy. Nie można zapomnieć, drodze, a raczej ścieżce, która prowadzi do la Peule. La Peule leży na wysokości 2071 m n.p.m., aby do niej dojechać trzeba przebyć bardzo wąską i krętą drogę. Można tam wjechać samochodem, jednak w wypadku spotkania się dwóch samochodów jadących w przeciwnych kierunkach na którymś z odcinków, jeden z nich musi się wrócić... oczywiście na wstecznym, gdyż nie ma możliwości się wyminąć, ani zawrócić.
Tak więc po sytej kolacji zjechaliśmy na sam dół. serpentyny nie sprzyjały naszym pełnym żołądkom.:/
I tak powstało hasło dnia dzisiejszego...:]
Zejście z wodospadów prowadziło już przez las, trochę stromo - poza tym moja pooperacyjna noga nie lubi jeszcze zejść w dół; ale daliśmy radę...:P
Już na samym dole spotkaliśmy Sandro - Włocha, dawnego znajomego Piotrka.
Okazało się, że ktoś z jego rodziny prowadzi knajpkę przy Les Gorges du Durnand, więc załapaliśmy się na dobrą kawę.;)
Dalej pojechaliśmy w stronę Le Barrage du Mouvoisin, czyli tamy na jeziorze Mouvoisin. Droga standardowo bardzo kręta i obowiązkowe postoje w trakcie jazdy, aby zrobić zdjęcia. Na tamie pogoda coraz gorsza - jest już wysoko, zimno i bardzo wilgotno. Mimo mgły i marnego widoku zdjęcia wyszły rewelacyjnie.
Wracamy do le Prayon na jakiś obiad, a następnie kierunek do L'Alpage Peulaz. L'alpage - czyli farma, należy do młodszego brata Meinrada - Nicolasa, w sumie to on ją chyba dzierżawi od państwa - w Szwajcarii większość farm w Alpach jest własnością państwa, zaś poszczególni rolnicy je tylko wynajmują. Nicolas zajmuje się wypasaniem krów na alpejskich łąkach. Gospodarze z całej Szwajcarii zwożą tu swoją trzodę, bo alpejskie łąki przecież najlepsze. Poza tym produkuje sery oraz razem z żoną - Sabine, prowadzą coś w stylu schroniska górskiego, ponieważ ich farma znajduje się na trasie Tour de Mont Blanc - szlaku prowadzącego wokół całego masywu Mont Blanc. Można u nich dobrze zjeść oraz wyspać się - do wyboru normalne łózka lub siano!!:)
Dziś jedziemy tylko na chwilkę, aby się przywitać. Oczywiście załapaliśmy się na pyszna kolację, czyli ser la clee:D i winko. Do Prayon wracamy około północy. Nie można zapomnieć, drodze, a raczej ścieżce, która prowadzi do la Peule. La Peule leży na wysokości 2071 m n.p.m., aby do niej dojechać trzeba przebyć bardzo wąską i krętą drogę. Można tam wjechać samochodem, jednak w wypadku spotkania się dwóch samochodów jadących w przeciwnych kierunkach na którymś z odcinków, jeden z nich musi się wrócić... oczywiście na wstecznym, gdyż nie ma możliwości się wyminąć, ani zawrócić.
Tak więc po sytej kolacji zjechaliśmy na sam dół. serpentyny nie sprzyjały naszym pełnym żołądkom.:/
I tak powstało hasło dnia dzisiejszego...:]
"Ale tu pięknie! ...zaraz się porzygam!!" /alutek/
Będąc na samym dole, znaleźliśmy się w La Fouly - małej miejscowości, ale bardzo ładnie oświetlonej... "ale tu pięknie!" było reakcją na widok tych wszystkich światełek, zaś "zaraz się porzygam" - na te wszystkie serpentyny...:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz