niedziela, 9 sierpnia 2009

Dzień 7 - Montreux, Zurrich i powrót do domu...

Niestety... to już dziś...:( Czas nam opuścić le Prayon... wstaliśmy wcześnie rano, aby jeszcze coś zobaczyć... W drodze powrotnej przystanek i fotka w Martigny, gdzie tego roku był jeden z etapów Tour de France. Później kierunek Montreux - malowniczej miejscowości nad Jeziorem Genewskim. Dotarliśmy tam około południa, oczywiście wszędzie mnóstwo turystów, bo jest ładna pogoda a do tego niedziela. Tradycyjnie mnóstwo fotek, zaś na koniec kawa w McDonald's. 
Teraz jedziemy do Zurrichu, gdzie zostają Aga z Piotrkiem. Krótki przystanek u cioci Agi i teraz w okrojonym składzie - Alut, Tala i Bazyl, ruszamy na miasto. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem centrum Zurrichu, ale jakoś nam się udało:) Kilka fotek nocnych i wracamy...
Podróż trwała dość długo, ale śpiąco...:P W Polsce byliśmy około południa, zaś w domu po 15.00... 

PODSUMOWANIE WYJAZDU:
zobaczyliśmy -  DUUUUUŻO.....:]
zdjęć - w sumie ok 5.000 :D
koszty - w sumie około 1500zł... jednak trzeba pamiętać, że nie musieliśmy płacić za noclegi

sobota, 8 sierpnia 2009

Dzień 6 - la Peulaz, impreza z Meradami...

miała być bardzo wczesna pobudka... oczywiście obiecanki cacanki:P tylko dzielny Piotrek wstał na tyle wcześnie (ok.4.00) aby razem z Nicolasem wyprowadzić krowy na pastwisko... reszta słodko spała na sianku:) w końcu wstaliśmy na śniadanie...:P później wszyscy razem mieliśmy okazje zobaczyć jak Nicolas robi ser la clee oraz piwniczkę, w której to sery te dojrzewają... 
Tego dnia pogoda nieco się zepsuła - było pochmurno, wilgotno i mglisto, Koło południa wróciliśmy do Prayon, aby przygotować kolację na wieczór z Meinradem:) Chcieliśmy zrobić jakieś typowo polskie danie. Niestety na bigos w Szwajcarii brakowało nam składników i umiejętności... Więc wybór padł na zupę serową w wykonaniu Aluta i Piotrka oraz ziemniaki z mizerią i karminadlami, czyt. mielone. Udało nam się zdobyć potrzebne składniki, więc do dzieła:P 
Wieczorem jeszcze na niedzielną Mszę w j. francuskim - trzeba było to wziąć na wiarę:) pośmialiśmy się trochę z miejscowych - nie ma to jak pójść do kościoła w eleganckiej koszuli, arbajcie i w gumowcach o_O 
Po mszy razem z naszymi gospodarzami i Grande Mama pojechaliśmy 'do nas' - chez nous;-) Złożyliśmy Meinradowi życzenia urodzinowe i wręczyliśmy prezent przywieziony, aż z Polski - obraz i krupnik - Meinradowi dalej bardziej smakuje Żubrówka. Obiad chyba im smakował - nam bardzo!!:) Meinrad zaczął nas częstować różnymi dziwnymi trunkami - począwszy od polskiej Żubrówki skończywszy na włoskim bardzo słodkim i bardzo zimnym winie. 
Czas minął nam szybko i bardzo przyjemnie. trzeba jeszcze posprzątać bałagan i jutro wracamy...

piątek, 7 sierpnia 2009

Dzień 5 - dzień obijania się - Grand St. Bernard, La Peulaz i noc na sianie...:)

Piątego dnia dopadło nas potworne lenistwo... :) Na wieczór zaplanowaliśmy sobie nocleg na sianie w la Peulaz. Sami do końca nie wiedzieliśmy co zrobić z resztą dnia, ale w sumie nic nam się nie chciało.:P
Pozwoliliśmy sobie pospać trochę dłużej niż zwykle i dzień rozpoczęliśmy śniadaniem na podwórku:) 
Pogoda była ładna, więc wykorzystaliśmy sprzęt sportowy Meinrada i zagraliśmy w badmintona. :]

żeby nie marnować czasu w Szwajcarii i pięknej pogody, po południu wybraliśmy się na przełęcz Grand St. Bernard 2438m n.p.m. Dużo ładniej niż ostatnio oraz więcej czasu, dlatego pochodziliśmy troszkę po okolicy. Fotki jak zwykle piękne:)








Doszliśmy wszyscy to pewnego miejsca z platformą widokową, alej niestety były łańcuch i drabinki, więc z powodu mojej kontuzji razem z Talą zaczęłyśmy wracać, zaś Aga, Piotrek i Bazyl poszli dalej, gdzie podobno piękne widoki i  nawet było widać la Peulaz:)













czwartek, 6 sierpnia 2009

Dzień 4 - Zermatt, czyli Materhorn...

Nie do końca wiedzieliśmy co dziś robić. Na początku miała być Genewa i Jezioro Genewskie... jednak większą ochotę mieliśmy na Zermatt, leżącego u podnóża Matterhorn - szóstego co do wysokości alpejskiego szczytu - 4478m n.p.m. - leżącego między Szwajcarią a Włochami.:) 
Głównym i najbardziej kosztownym punktem całego wyjazdu, było Chamonix. Od samego początku wiedzieliśmy, że tam pojedziemy i że szarpnie nas to najwięcej kasy. Decyzję o wyjeździe do Zermatt podjęliśmy już na miejscu, jednak budżet okazał się dość skromny, więc skupiliśmy się na samym spacerowaniu po miasteczku i okolicy... 
Najpierw dojechaliśmy samochodem do pobliskiej miejscowości, skąd kolejką do samego Zermatt, gdzie można poruszać się jedynie pojazdami napędzanymi elektrycznie.
Pierwszy przystanek w informacji turystycznej. Zaopatrzeni w ulotki i mapy ruszyliśmy w kierunku Rippelalp, gdzie podobno śliczny widok na Matherhorn. Pogoda nam się trafiła wymarzona, więc widoki były piękne już z samego miasteczka. 
nowy statyw??:>
na cmentarzu alpinistów, którzy zginęli na Matterhorn
Naszym celem była polana Rippelalp tuz za miastem, jednak upał i zmęczenie po intensywnych kilku dniach dawały się we znaki... Spacer zakończyliśmy na skałkach z pięknym widokiem na Matterhorn. Tam rozbiliśmy mały 'obóz' i zjedliśmy drugie śniadanie...:)

fot. Tala
fot. Tala





fot. Tala
fot. Tala
fot. Tala
fot. Tala
fot. Tala

W trakcie postoju zaczęliśmy planować prezent urodzinowy dla naszego gospodarza Meinrada, który obchodził tego dnia 50lat. Mieliśmy zamiar odwiedzić go wieczorem, więc napisaliśmy do niego smsa z pytaniem czy jest możliwość spotkania. i o dziwo okazało się, że Meinrad z żoną są w Zermatt:) No więc umówiliśmy się na wspólną kawę w centrum...:)